O Japonii: "Tak naprawdę cała ta Japonia jest czystym wymysłem. Nie ma ani takiego kraju, ani takich ludzi." Oskar Wilde

wtorek, 21 lutego 2023

Historia Jana (po korekcie) (mikroopowiadanie w wersji angielskiej typu flash-action)

 Upłynęło sporo czasu zanim 82-letni Jan Nowakowski - przebywając w Domu Opieki Społecznej doszedł do równowagi psychicznej. Zanim tam poszedł mieszkał na wsi. Nauczony do ciężkiej pracy na roli całe dnie spędzał w wiejskiej przestrzeni blisko natury. Miał swoje gospodarstwo rolne na którym czuł się wolny i niezależny - choć z trudem zdobyte środki z gospodarstwa ledwie starczyły na utrzymanie rodziny, podatki, opał i inne bieżące wydatki. Oboje z żoną Zofią starali się zapewnić dzieciom niezbędne potrzeby związane z wychowaniem i nauką.
Latem było nieco lżej. Dodatkowe pieniądze zarobione na własnej plantacji truskawek, sprzedaży owoców głównie jabłek i warzyw, a zwłaszcza kapusty która ostatnio pięknie obrodziła oraz w lesie na jagodach i grzybach - przynosiły dodatkowe dochody, przy dużym wysiłku całej rodziny.
.
Mijały lata. Lubił w niedzielne popołudnia objeżdżać konno swoją posiadłość, oraz spacerować po miedzach patrząc wnikliwym wzrokiem, czy aby na pewno wszystko rośnie jak potrzeba. Bywało, że kładł się wówczas na miedzy, wdychał pełną piersią czyste powietrze wypełnione zapachem trawy, rumianku, mleczy i różnego zielska. Patrzył w niebo i obserwował płynące obłoki, jak się łączą i rozdzielają, oraz na ich kształty - jakie wówczas przybierają. Z niepokojem patrzył na chmury podpływające z północy w stronę obłoków. Oby tylko z tego nie było jakiegoś deszczu pomyślał. Wystarczy jak cały poprzedni  tydzień lało.
.
Obserwacja nieba pobudzała jego myśli. Często wtedy rozmyślał o nawale pracy w gospodarstwie i nad rozwiązywaniem narastających problemów, które piętrzyły się z dnia na dzień, a związane były na ogół z brakiem pieniędzy. 
Niekiedy zatrzymywał się przy zagonach żyta, zrywał kłos i rozcierał go w dłoniach sprawdzając ile jeszcze czasu zostało zanim w pełni dojrzeje. Żniwa to rzecz priorytetowa pomyślał, od tego jaki będzie plon, dużo zależy... A łany zboża falowały na wietrze jak zielone morze przetykane czerwonymi makami jak gwiazdami i niebieskimi chabrami, jakby błękity nieba spadły na ziemię, tudzież wiły się powoje i bieliły rumianki. Jan z pogodną twarzą ogarniał łagodnym wzrokiem całe to swoje bogactwo i dziedzictwo po przodkach. Zamknął oczy i upajał się śpiewem ptaków, które tutaj brzmiały jak muzyka i koiły ból jego serca.
.
Gniady wówczas puszczony wolno skubał trawę na łące i oganiał muchy ogonem. Czasami kładł się na grzbiecie i tarzał w trawie - wierzgając nogami uniesionymi do góry, po czym podnosił się i nadal pasł się w trawie sprytnie wybierając miejsca z poprzerastaną młodą koniczyną.  Gospodarz często zerkał w jego stronę, patrząc czy czasami, nie wybiegnie na drogę i nie pocwałuje prosto przed siebie, czy nie wiadomo gdzie...
.
Mijały lata. Po śmierci żony i najstarszego syna - który zginął w wypadku samochodowym, gospodarstwo zaczęło stopniowo podupadać, a on także podupadł na zdrowiu.
Wkrótce obydwie córki które jeszcze z nim mieszkały, wyjechały do pracy do Islandii i wkrótce założyły tam rodziny.
.
Jan został sam jak przysłowiowy kołek w plocie. Mógł liczyć jedynie na pomoc sąsiedzką oraz na przychylność kilku dobrych ludzi ze wsi, do pracy w polu i w gospodarstwie. W miarę upływu czasu, pozbywał się stopniowo hodowli zwierząt domowych, zostawiając jedynie kury i króliki.
.
Kiedy przyszła już wiekowa starość, a nogi odmówiły posłuszeństwa z wielkim bólem zmuszony był 
oddać pole w dzierżawę, a sam znalazł się w Domu Opieki Społecznej.
Leżąc w tym obcym miejscu dużo rozmyślał. Czuł się wielce pokrzywdzony przez los. Miał teraz czas na spanie, telewizję i czytanie. Czasami tylko wyrwał go z drzemki czy czytania telefon od córek z pytaniami jak się czuje i czy czegoś nie trzeba kupić bądź załatwić. Zawsze w tych rozmowach rozpogadzał się i mówił, że u niego wszystko w porządku, a z wyżywieniem i opieką też jest dobrze. Nie chciał ich niczym martwić choć czuł się bardzo samotny, mimo zaprzyjaźnionych pensjonariuszy, książek i telewizora. Doskwierała mu nuda, ograniczenie ruchu i przebywania w przestrzeni wśród natury.

Dlatego często przy ładnej pogodzie, jeździł alejkami po okolicznym parku i słuchał śpiewu ptaków, mimo. że poruszał się tylko na wózku inwalidzkim. Ich śpiew był podobny do tego w jego wsi, choć skowronka tutaj nie było słychać -  jak tam, kiedy zawisł w górze nad jego polami.
.
Dni podobne do siebie mijały Janowi bez zakłóceń, aż do pewnego momentu. Pewnego wiosennego poranka, kiedy to, po śniadaniu położył się na łóżku by zdrzemnąć się po nieprzespanej nocy, usłyszał przez uchylone drzwi, rozmowę dyrektorki z nowo wybranym starostą. Rozmowa dotyczyła dofinansowania zakupu sprzętu rehabilitacyjnego dla pensjonariuszy ośrodka. Kiedy dyrektorka na końcu zapytała jaka kwota i kiedy wpłynie przelew na ten cel?  starosta skwitował to tylko jednym stwierdzeniem - "nie mój cyrk, nie moje małpy". A czyje?... zapytała dyrektorka i to pytanie zawisło w powietrzu bez odpowiedzi...
.
Jan, po tej odpowiedzi starosty, skulił się jeszcze bardziej na łóżku i chciał umrzeć...

Teresa G.
24.04.2018 r.

Słowa kluczowe: CZAS, PRZESTRZEŃ, NAZWA CZYNNOŚCI, CYRK.
(mogą być odmieniane przez przypadki) (microrrelatos)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz